Metalowcy /praca zbiorowa/ Rok wydania: 2018 Wydawnictwo: Witch Kult
„Teraz nasz drogi czytelniku zmruż oczy i zbliż się do dymiącego diabelskiego kotła. Tu w gorącej lawie wrze wszystko to, o czym marzyli śmiertelnicy, ale bali się przyznać, nawet przed samym sobą. Tu przelewają się skóry i łańcuchy. Wygotowane do białego piszczele i jędrne dziewicze piersi. […] Twoje uszy piłuje bezlitosny jazgot gitary, a czarny mag zbolałym głosem wygraża złowieszcze kazanie. Wystaw się na to oddziaływanie i czerp do woli, ale pilnuj swej duszy. Albowiem są to siły diabelskiego przyciągania.”
Takimi oto słowy zwracają się autorzy książki do czytelnika, od razu wprowadzając w klimat publikacji i nawiązując do emocji towarzyszących muzyce metalowej. Przecież metal to emocje, diabeł i emocje, więc wszystko na swoim miejsu he he. Metalowcy to fotobook, czyli rodzaj albumu prezentującego przede wszystkim fotografie, przy minimalnym udziale tekstu i praktycznie bez większego komentarza. Czytania nie ma tu za wiele, za to oglądania już tak! Tekst pojawia się zaledwie w formie krótkich opisów, subtelnie wprowadzających mniej zorientowanych w temacie w realia życia u schyłku lat 80-tych XX wieku i funkcjonowania w tych warunkach metalowej subkultury, której członkowie są głównymi bohaterami publikacji. Tak, bohaterami książki są zwykli (nie wiem czy to właściwe słowo), szeregowi metalowcy, czyli załoganci jak to się czasami w epoce mawiało. Opisy nie są komentarzem do sytuacji przedstawionych na zdjęciach, są bardzo ogólne, dotyczą słuchania muzyki, zdobywania nagrań, prowadzenia listownej korespondencji i tapetradingu. Na 100 stronach publikacji jest natomiast cała masa, kilkaset różnych fotografii, nadesłanych do redakcji przez samych zainteresowanych, fotografii przedstawiających te osoby przede wszystkim w prywatnych sytuacjach – we własnych pokojach, na imprezach, ogniskach, gdzieś w knajpie na piwie czy ze znajomymi w plenerze. Mniej jest zdjęć z koncertów, ale zabieranie aparatu fotograficznego było wówczas ryzykowne, można go było stracić na rzecz zwykłych rzezimieszków, albo nawet krojącej ekipy z innego miasta. No takie były realia , zresztą mało kto miał aparaty czy możliwość wywołania zdjęć tradycyjną przecież metodą. Wszystkie fotografie są w czarno-białej konwencji, bo w latach których dotyczy, czyli 1980-1990, kolorowe klisze fotograficzne jeszcze nie były jakoś szczególnie rozpowszechnione. Fotografie tworzą nieco chaotyczną, czarno-białą mozaikę, nie są poukładane w jakiś skonkretyzowany i celowy sposób. Ze zdjęć spoglądają nastoletnie twarze dziewczyn i chłopaków zafascynowanych muzyką metalową i identyfikujących się z tym nurtem poprzez wygląd, długie włosy, charakterystyczne postrzępione spodnie czy skórzane kurtki. Jedni wyglądają zabawnie, inni nieco groźnie, ale wszystko składa się w niemal kompletną całość, dokument, wizualny zapis przeszłości która jest już dawno za nami. Wówczas subkultura znaczyła bardzo wiele, bycie metalowcem oznaczało przynależność do tej silnej społeczności, stojącej w opozycji do szkoły, władzy czy kościoła. Dziś o takich postawach już nie możemy mówić, dlatego tak unikatową pozycją są „Metalowcy”, kawał dobrej roboty! Całość moim zdaniem doskonale oddaje klimat jaki panował w kraju w latach 80/90-tych, oddaje emocje jakie towarzyszyły muzyce metalowej i tej ogromnej wówczas samozwańczej społeczności – tytułowych metalowców. A na koniec jeszcze taka refleksja, podkreślałem już parę razy że fotki są czarno-białe, ale przecież świat taki wówczas nie był! Rzeczywistość nie była taka szara jakby się mogło wydawać, może smutna i z niewielkimi perspektywami, ale nie szara! Te osoby ze zdjęć na pewno cieszyły się każdą zdobytą kasetą, każdą koszulką przywiezioną z Węgier, każdym spotkaniem z osobami o takich samych zapatrywaniach czy piwem z kumplami, żyły i cieszyły się tym życiem, to nieprawda że było szaro i źle. Wentylem była subkultura i muzyka, jeżeli ktoś chciał mógł znaleźć kolory w tym całym metalowym podziemiu. OK.
Kończąc dodam jeszcze, że na okładce przedstawiony jest wizerunek Demona i Vasyla, dwóch edytorów gdańskiego zina zatytułowanego Holy Bible zine, który już kilka lat temu opisałem na stronicach Zinoteki. A książkę polecam każdemu, zarówno tym dla których przeglądanie fotografii będzie mniej lub bardziej sentymentalną wyprawą w przeszłość, jak też tym którzy urodzili się znacznie później i przedstawiane czasy znają jedynie z filmów dokumentalnych w telewizji albo opowieści rodziców czy znacznie starszych kolegów. Dla jednych i drugich wspaniała sprawa.
Memorabilia